Trudna intubacja

-Nic nie widzę, muszę wyjąć tą rurkę i tyle.
-Dobra, najwyżej zrobimy konikopunkcję.

Parę godzin wcześniej:

-Mamo, przecież ja mogę poszukać tej pszenicy
-Nie, bo nie będziesz wiedziała jaką.
-Jest mróz, ślisko, boję się, że się pośliźniesz, coś sobie zrobisz…
-Obiecałam wnukom kutię na święta i ich nie zawiodę.

Córka pokręciła głową z rezygnacją. Jak pani Henryka się na coś uprze, to nie ma zmiłuj. Seniorka założyła buty, płaszcz, beret i cofnęła się do pokoju po torebkę. W korytarzu leżał mały dywanik. Obcas seniorki zahaczył o jego krawędź i… córka złapała ją w ostatniej chwili.

-Widzisz, tyle razy Cię prosiłam, żeby wyrzucić ten dywan. Który to już raz się o niego potykasz?
-Córciu, ciągle mi chcesz coś zmieniać i poprawiać a mogłabyś tylko… tylko… – Pani Henryka zgubiła wątek, oczy odpłynęły na tył głowy, a skóra zrobiła się blada
-Mamo! Mamo!

Ratownicy medycznie pojawili się wyjątkowo szybko. W końcu centrum miasta, stacja pogotowania blisko. No i córka pamiętała, żeby dzwonić na 999 a nie 112, nie traciła czasu na podwójne zbieranie danych. Od wejścia do mieszkania oczywiste było zatrzymanie krążenia. Pozbawiona krążącej krwi skóra szybko nabiera charakterystycznego szarobladego koloru. Córka nie uciskała klatki piersiowej.

„Pieprzone oddechy agonalne” – pomyślał starszy z ratowników – „sam bym się dał nabrać na miejscu cywila, ale dyspozytor mógł być mądrzejszy”

Pani Henryka co jakiś głośno wciągała powietrze przez szeroko otwarte usta pełne krwi.

„Chyba musiała przed samym zatrzymaniem mieć napad drgawek i przygryźć sobie język” – pomyślał Wojtek i sam ugryzł się w język, żeby nie wspomnieć o tym, że trzeba było uciskać klatkę piersiową – „Co to teraz zmieni, zrobię jej tylko traumę na resztę życia”

Ratownicy zaczęli uciskać klatkę i podali adrenalinę na okoliczność PEA. Problemem okazały się drogi oddechowe. Pani Henryka faktycznie przygryzła sobie język, który obrzękł tak bardzo, że nawet po odessaniu krwi nic nie było widać. Zapadła decyzja o rurce krtaniowej, która spełniła swoje zadanie całkiem nieźle. Udało się nawet uzyskać ROSC. Pacjentka trafiła do najbliższego szpitala.

Ja w tym czasie, nieświadom niczego, siedziałem sobie w szafie. Lata temu, kiedy ilość dyżurnych anestezjologów w naszym szpitalu zwiększyła się z dwóch do trzech, nie było gdzie tego trzeciego upchnąć. Dostał więc „pokój” o konstrukcji i wielkości szafy wnękowej, wydzielony z kawałka szatni. Przez lata pokój powstał, ale nazwa została.

Odebrałem telefon:

-Anestezja, słucham.
-SOR z tej strony, doktorze, potrzebujemy pomocy z intubacją pacjentki.
-Aha, a co to za pacjentka?
-72-latka przywieziona przez ZRM po NZK, chcielibyśmy ją zawieźć na tomografię, ale ma tylko maskę krtaniową, a chyba bezpieczniej będzie w transporcie na zwykłej rurce intubacyjnej.
-No racja, idę.

Transport pacjenta, szczególnie wewnątrzszpitalny nie wydaje się niczym ryzykownym. Nic bardziej mylnego. To właśnie w transporcie czeka na pacjenta najwięcej zagrożeń. Przekładanie z noszy, przełączanie na inny respirator i pompy infuzyjne, ograniczona ilość sprzętu i personelu do pomocy. Im bardziej chory pacjent, tym więcej rzeczy się może schrzanić.

Sytuacja dróg oddechowych pani Henryki wyglądała źle. Ogromny, siny język wylewający się dosłownie z jamy ustnej nie wróżył łatwej intubacji. Wziąłem kilka głębszych oddechów i zaczął rozważać, co się może przydać. Jak zawsze ssak. Pięta achillesowa większości oddziałów. Oprócz laryngoskopu, kilku rozmiaru łyżek i rurek intubacyjnych przydatna może też być jakaś alternatywa. Największe doświadczenie miałem z maską kraniową i iGelem więc na te dwie opcje padł wybór. Jako wsparcie intubacji miękka prowadnica Bougie. Zawiodła mnie tylko raz, właściwie to ja zawiodłem, bo nie umiałem przy jej pomocy zaintubować. Ale koledze się udało, więc nadal Bougie to moje ulubione narzędzie do trudnych intubacji. Przygotowaliśmy też zestaw do konikopunkcji, jako ostateczność. Ale nie sprzęt był najważniejszy, tylko ludzie. Oprócz obecnych ratowników wydzwoniłem też pielęgniarkę anestezjologiczną. Na koniec zostawiłem najbardziej bolesny dla mnie telefon:

-Pani Doktor, potrzebuję pomocy.
-A co się stało, Krzysiu?
-Szykuje się trudna intubacja na SORze i chciałbym, żebyśmy byli we dwójkę.

Wiele razy pisałem i mówiłem o brawurze a teraz miałem okazję udowodnić sobie i innym, że po tylu latach umiem się jeszcze zdobyć na pokorę. Nie było to przyjemne. Jako ludzie niespecjalnie lubimy prosić o pomoc. A zwłaszcza mężczyźni. A zwłaszcza lekarze. A zwłaszcza anestezjolodzy.

-Nic nie widzę, muszę wyjąć tą rurkę i tyle – orzekła doświadczona anestezjolożka
-Dobra, najwyżej zrobimy konikopunkcję – odparłem, kompulsywnie sprawdzając po raz trzeci czy ssak działa i laryngoskop świeci – ktoś z Was kiedyś to robił?
-Ja raz, na trupie – zgłosił się jako jedyny młody adept medycyny ratunkowej
-Ok, jako najbardziej doświadczony z nas wszystkich w konikopunkcji będziesz odpowiedzialny za tą procedurę, jeśli będzie konieczna. W imię Ojca i do dzieła.

Po usunięciu rurki krtaniowej sytuacja nie wydawała się już tak dramatyczna. Duża część obrzęku języka i zwiększonej objętości w jamie ustnej spowodowana była nadmuchanym do granic możliwości balonem. Nie mówię, że było łatwo. Bougie raz za razem złośliwie skręcała w zachyłek gruszkowaty. W końcu się udało, a pacjentka pojechała na dalszą diagnostykę. Nie znam jej dalszych losów. I nie chcę znać, bo miażdżąca większość takich historii kończy się źle. Zatrzymanie krążenia po 70-tce rokuje fatalnie. Ale może tym razem się udało? Chociaż raz. I pani Henryka zrobi wnukom kutię na Świętą.