Czy studia medyczne tak naprawdę opierają się o bazy pytań testowych przekazywane sobie przez kolejne roczniki?
Tak sugeruje Michał, student czwartego roku medycyny, a ja tę wypowiedź poszerzę o swoje własne doświadczenie, obejmujące też okres pracy zawodowej, a zwłaszcza zdobywania specjalizacji.
W skrócie można by odpowiedzieć, że tak. Nie tylko zdawanie egzaminów, ale też egzaminu końcowego i egzaminu specjalizacyjnego byłoby ekstremalnie trudne bez baz pytań i nie znam ani jednej osoby, która by z tej możliwości nie korzystała. Sprawa jednak nie jest tak prosta, jak się niektórym, gniewnie komentującym, wydaje.
Student medycyny nie ma pojęcia czego ma się uczyć. Nigdy nie pracował, więc nie wie, co jest ważne i co się może przydać. Być może próbuje na początku zgodnie z oczekiwaniami niektórych nauczyć się wszystkiego, ale bardzo szybko okazuje się to niemożliwe. Rolą wykładowców jest pokazanie mu czego ma się nauczyć a potem egzekwowanie tej wiedzy. Z wykładowcami bywa… różnie.
Część z nich nie jest aktywnie pracującymi lekarzami. I tu nie chodzi o to, że lekarza nie ma czego nauczyć na przykład pielęgniarka. Ma, jak najbardziej, ale ta zamiast uczyć go tematów leżących na styku pracy lekarza i pielęgniarki, próbuje często zrobić z niego ćwierć pielęgniarki.
Reszta wykładowców popełnia ten sam błąd, ginekolog próbuje zrobić ze studenta ćwierć ginekologa, podczas gdy wystarczyłoby, żeby ten wiedział kiedy wezwać ginekologa i co zrobić do czasu konsultacji.
Poza tym aktywnie pracujący lekarze mają uczyć studentów przy okazji swoich codziennych zadań, co kończy się nieprzemyślanymi prezentacjami pomiędzy jednym przyjęciem a drugim, przechowywaniem studentów na korytarzach, lub moim ulubionym, wysyłaniem grupkami samopas do pacjentów. Bez celu, bez sensu.
Zdecydowana większość wykładowców nie umie też uczyć, no bo skąd. Zasłaniają się przy tym, że student jest dorosły i sam powinien zgłębiać wiedzę, którą oni jedynie egzekwują. Gdyby tak było, medycyny można byłoby się nauczyć z książek, bez udziału drugiego człowieka.
Ta garstka wykładowców, którzy znajdą czas i chęć, wybiorą praktyczne fakty i mają pomysł jak je atrakcyjnie przekazać, napotykają na dwie kolejne przeszkody.
Pierwsza to program nauczania. Dokument, do którego jak wora wrzucono wszystko, co tylko ma jakikolwiek związek z leczeniem ludzi. Bez przemyślenia i proporcji, które rzeczy są ważne, a które mniej. Nawet, jeśli wykładowca rozumie, że o zawale warto powiedzieć trochę więcej niż o śluzaku serca to napotyka na przeszkodę drugą, czyli zaliczenia.
Bo często kto inny uczy a kto inny egzekwuje wiedzę. A egzekwowanie wiedzy jest bardzo trudne. Zaliczenia ustne są pracochłonne i z założenia niesprawiedliwe, ułożenie dobrego testu to ogromne wyzwanie a sprawdzanie odpowiedzi pisemnych to droga przez mękę. Nawet zakładając dobra wolę egzaminatorów, a tej często brakuje, uczący ma nie lada wyzwanie przygotowując swoich podopiecznych do egzaminów.
Jestesmy tylko ludźmi I system edukacji jest tak niedoskonały jak my. Nawet w tak ważkiej dziedzinie jak ochrona zdrowia. Jedynym rozwiązaniem jest możliwie jak najlepiej robić swoją robotę i być wyrozumiałym dla innych.