Jak już wsiądę do karetki i ruszam, to dzwonię na oddział docelowy i informuję, o której godzinie mniej więcej mogą się nas spodziewać. Co mi to daje?
Pierwsza korzyść jest oczywista. Ludzie na oddziale wiedzą, kiedy przyjedziemy, więc jest większa szansa, że sala będzie gotowa, co usprawnia przekazanie. Ale to jest wariant optymistyczny.
Gorzej, jeśli nikt nic nie wie o żadnym pacjencie. Lekarz, który zamawiał transport wprawdzie rozmawiał z dyżurnym na temat przyjęcia, ale to, że rozmawiał, to oznacza, że… rozmawiał. A nie, że tamten się zgodził. Jeżeli takie… nieporozumienie wykryjesz na samym początku, to jest duża szansa, że zanim dojedziesz, uda się sprawę załatwić. Albo przynajmniej maksymalnie popchnąć do przodu. Jest jeszcze jeden szczegół.
Nie dzwonię do lekarza, tylko do pielęgniarek. Może się tak zdarzyć, że lekarz się zgodził, ale pielęgniarkom nic nie powiedział i wtedy przekazanie trwa dłużej i jest bardziej nerwowo . Wtedy wiadomo, cała złość skupia się na tych, co przywieźli.
Jeśli pielęgniarki się spodziewają przyjęcia, wszystko pójdzie dużo sprawniej i przyjemniej.